Pierwszy zgon :/ Ja pierdzielę, co za jazda... Przepraszam za przekleństwa, ale kurwa mać, siedziałam na krawężniku, rowerzyści mnie mijali... mijali... i mijali, a ja powoli odzyskiwałam wzrok i czekałam aż mi przestaną się ręce telepać. Całe szczęście, że przechodząc przez ul. Krochmalną musiałam zejść z roweru, bo wtedy poczułam, że grunt pod nogami nie jest zbyt stabilny :/ No ale tak ogólnie, to jazda spoko, pogoda spoko, przejazd pod Mełgiewską otwarty... Żyć nie umierać ;]
Dziś pierwszy raz wykorzystałam rower w celu szybkiego transportu osobowego: do dziekanatu ZŁOŻYĆ PRACĘ LICENCJACKĄ, a wcześniej zgarnąć wpis od promotora <jupi>, potem szybko z indeksem po wpis z WF-u. To być może koniec jazdy na dzisiaj... egzamin się zbliża :/ i poprawka zaliczenia :/
...
a jednak to nie był koniec, musiałam się trochę wyżyć w końcu :D Nad Zalew i z powrotem... Na pewnym odcinku drogi wzdłuż rzeki zwiędły mi receptory węchowe, ło matko i córko, cóż za aromaty... :|Wracając pokusiłam się o nielegalny przejazd nowo zrobionym (tzn. prawie zrobionym) przejazdem pod ul. Mełgiewską ;) Fajnie, nie trzeba pokonywać 3 przejść ze światłami :D
Przychodzi ala do fryzjera, a fryzjer pyta: - Jak dzisiaj ścinamy? - Tak, żeby się pod kaskiem dobrze układało. - <bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz>
Żartowałam ;) Coś tam mi na głowie zostało :D Co do wyjazdu, to cały czas mżył deszcz i w końcu mi się odechciało jechać dalej... Nie mam wycieraczek przy okularach ;) Wzdłuż śmierdzącej Bystrzycy i z powrotem.
A, jeszcze miałam ciekawą przygodę: stoję sobie przed przejściem i czekam na zielone... myślę: włączę sobie moją super hiper odlotową lampkę za 12 zł/komplet - chciałam poprawić ustawienie, a ona zrobiła HOP na środek jezdni :D pozbierałam wszystkie kawałki, na które się rozpadła :D Całe szczęście, że blisko nic nie jechało...
Bezdeszczowo, pochmurnie, zimno. Zalew i z powrotem. Dwa razy po drodze się ubierałam i rozbierałam z mojej magicznej, działającej jak sauna, czerwonej kurteczki. Byłoby dłużej, ale siku mi się zachciało :P
Nie wiem gdzie chciałam pojechać, ale zabłądziłam na Choinach, wróciłam się i znów zaryzykowałam trasę nad Zalew. Nie było tak źle jak tydzień temu :D Trochę pokrzyczałam na ludzi ;] Nad wodą na chwilę poległam w trawie wyciągając nogi na bika. Dziś bez lasu, bo ...zdecydowanie too hot :/ 27 *C i brak tlenu w powietrzu to nie dla mnie - bidon 0,7 i butelka 0,5l nie wystarczyły (choć jak już byłam z powrotem koło domu miałam ochotę jeszcze gdzieś pojechać, ale powstrzymałam się ;)). Przez ostatnie 5 km jechałam z muchą w oku :/ Zaczęła mi trzeszczeć kierownica... niedługo odpadnie? :D
Nareszcie udało mi się ruszyć cztery litery. Od kilku dni nie najlepiej się czuję, ale myślę sobie: "w te albo we wte" ;) - albo padnę po drodze, albo mi się poprawi samopoczucie. Nie padłam więc jest OK :D Siła w nóziach jest :D, gorzej z resztą... Wyjechałam tak bez celu: przez Elizówkę, Rudnik do Jakubowic Murowanych i z powrotem, po drodze zahaczając o nieznane przepiękne dróżki. Wracając wstąpiłam po zasiłek do bankomatu w Olimpie, a później mały lans po miasteczku akademickim (tfu, uniwersyteckim :P), gdzie lud się zaczyna "medykaliować" (swoją drogą, to chyba muszę skoczyć do apteki po stopery jeśli chcę spać w nocy...).
Spodobał mi się lasek, więc znów pojechałam nad Zalew. A na trasie rowerowej "do Zalewu" masakra: spacerowicze z wózkami, łkendowi bikerzy z dziećmi jeżdżącymi zygzakiem, biegające psy, koty, dzieci na hulajnogach i bez, rolkarze, wędkarze, renciści i emeryci - o kulach, laskach, na wózkach - naród wszelkiej maści wyległ na ścieżkę spacerowo-rowerową. Ludzie, parków nie macie?? Na trasie wokół Zalewu nie lepiej - zostałam prawie staranowana przez jakiegoś zagadanego lalusia - ratowałam się ucieczką w krzaki ;] Pełno pieszych nawet w lesie... Nigdy więcej tam w weekend nie pojadę. Wrrr... W drodze powrotnej na zakupy do Plusa, bo w lodówce to światło zostało już tylko. Słonecznie, bezwietrznie, cieplutko :)
Ścieżką nad Zalew i dookoła, ale najpierw na dworzec PKS odebrać "przesyłkę specjalną" w postaci pompki rowerowej ;] Nad Zalewem cudo miodzio, słońce nawet wyszło ;) W lesie zieloniutko (mam nadzieję, że kleszcze jeszcze śpią). Oczywiście, że rower czyszczony nie był, więc co mi szkodziło znów władować się w piach i błoto ;D Dzisiaj to "cuda wianki" tworzyłam, dobrze, że niewielu ludzi widziało moje tańce z rowerem na ścieżce w lesie :D - "prawie gleby" były trzy (to na pewno przez te opony ;]). Wracało się ciężko, pod wiatr, na resztkach glukozy we krwi ;] Szkoda, że nie mam aparatu, fotencje byłyby cudowne...
Znów razem :) Wczoraj nie wytrzymałam, pojechałam do domu po rower :D Z racji braku czasu (musiałam zdążyć na przedostatni WF w mojej karierze ;]) oraz nieciekawej pogody znów wykorzystałam PKS... Tym razem jednak ładnie zabandażowałam lewy róg mojego rowerka, co by się jeszcze bardziej nie poobdzierał w bagażniku :D Jutro sobie razem pojeździmy :)
Pomykam dla przyjemności po okolicy, a mój rower to Kross Raven Meadow - oponki na większy teren się nie nadają, ale dają radę na naszym polskim asfalcie, który czasem trudno zaliczyć do kategorii "szosa" ;)