Jako, że pogoda jutro niepewna ma być, zainwestowałam w błotniki ;] Przyznam, że najgorzej to nie wygląda :) Musiałam tylko poodkręcać odblaski, więc teraz świecić będę chyba oczami (no i odblaskowymi majtkami :D).
Zrobiłam mały trening w celu przetestowania jazdy z błotnikami i z nieco podwyższonym siodełkiem - fajna średnia mi wyszła :) Pewnie przez dwudniowy zapas glikogenu w mięśniach ;) Dziś też pierwszy raz jechałam w koszulce rowerowej - fajnie, bo nie muszę już wkładać odtwarzacza mp3 "za pazuchę" :D
Dziś tylko wyjechałam sprawdzić, co mnie boli po wczorajszej wyprawie i załagodzić ewentualne zakwasy. Okazało się, że nic mnie nie boli i nie mam prawie żadnych zakwasów :D Przy okazji nawinęłam się bratu przed obiektyw, więc może jutro jakieś fotki "the day after" wstawię ;)
Teraz rowerek na 2 dni zostaje sam, musi odpoczywać, bo w czwartek prawdopodobnie będzie moja pierwsza w życiu setka z Hrubieszowem.
Odcinek pierwszy: dom - dworzec PKP (Lublin Główny) - 6 km Odcinek drugi: Lublin - Krasnystaw Miasto (tu muszę przyznać, że gdyby nie pomoc miłych panów bikerów, to miałabym spore problemy z załadowaniem mojego kilkunastokilogramowego rumaka do wagonu :/, no ale udało się :D) Odcinek trzeci (pedałowanie): Krasnystaw Miasto - Małochwiej Duży - Brzeziny - Kraśniczyn - Bończa - Wojsławice - Uchanie - Jarosławiec - Teratyn - Mojsławice - Hrubieszów - Wolica
To mój pierwszy tak daleki samotny wyjazd. Żadnych problemów. Pogoda ekstra. Kondycja ekstra. Jednym słowem: *** ;] Nie przewiedziałam tylko jednej rzeczy, a mianowicie tego, że słońce opala :D Miałam bluzkę z długim rękawem - podciągnęłam rękawy do łokci i tak jechałam ;) No i teraz mam dwukolorowe ręce :D A, jeszcze tyłek mnie boli - jednak krótkie spodenki są nieco za cienkie. Z innych obrażeń to rozcięcie i siniak na nodze (ja mam do tego po prostu talent ;])
Dziś chciałam na krótko, tylko sprawdzić czy mi się nogi kręcą, ale nie wyszło... ;) Trasa podobnie jak wczoraj lecz bez zbaczania w krzaki :) Pogoda wymarzona do jazdy, a mnie jakoś tak chwilami ciężko się jechało. Przerzutki znów szwankują, chyba jednak domagają się mycia z piasku. Hamulec tylni też jakoś słabo trzyma - odbijając ze Spółdzielczości Pracy się na zakręcie nie wyrobiłam i gdyby nie krawężnik czy coś tam podobnego, to bym w stawie pływała ;D Ehh... kiedy ja się nauczę "obsługiwać rower"? :/
Dzisiejszy przepiękny dzień miał być poświęcony na pracę, ale niestety glukometr wołał dwukrotnie "IDź NA ROWER!!" ;] Więc pojechałam: Spółdzielczości Pracy - Elizówka - Rudnik - Pliszczyńska (tu na chwilę odbiłam w lewo na szlak doliną Ciemięgi, zobaczyć jak to wygląda - no i wygląda: chyba opony sobie muszę wymienić i hamulce podkręcić ;] - na dole spotkałam się z sarenką i wróciłam) - dalej Grodzkiego (wystarczyło łeb do góry podnieść, żeby ruiny zamku zobaczyć :D, wjechałam na górę i szybko uciekłam, bo mój wzrok spotkał się ze wzrokiem brązowego czworonoga pokaźnych rozmiarów; swoją drogą, ten zamek to chyba odbudowują :D) - dalej na przełaj do Daszyńskiego - i do domu, nie chce mi się ulic pisać.
Dziś pierwszy raz w tym sezonie założyłam krótkie spodenki. Trochę mi dupę przewiało, nie ma co ;) Wyszłam z domu "kurde, jednak ciągnie po nogach" - to w ramach "rozgrzewki" podjazd (12%) koło Decathlona - i dalej trasą nad Zalewus, bez okrążania. Na ścieżce gęsto, słońce wyszło i bikerzy się wynurzyli ;) W sumie zmarzłam tylko trochę nad Zalewem, a tak ogólnie to lepiej się jedzie z takim chłodzeniem nóżek :D W drodze powrotnej zrobiłam zakupy we wspomnianym niegdyś Carrefourze ;]
Aha, kupiłam taśmę mierniczą, zmierzyłam obwód koła - za Chiny Ludowe to nie może być 2205 mm, jak podaje tabela... max. to 2180 mm (tak wpisałam w liczniku) ale to z duuużym zapasem błędu ;) Mam jakieś niewymiarowe koła?
A to czadowa muzyka z którą czasem jeżdżę <rotfl> bi2 :D :D :D
Dziś wolne więc mogłam trochę pojeździć. I nawet udało mi się wstrzelić w bezdeszczową porę dnia :) Nawet napiszę trasę, a co ;] Lublin, Spółdzielczości Pracy - Dożynkowa - Rudnik - przejazd kolejowy i dalej czerwonym szlakiem: Pliszczyńska (miały być jakieś ruiny zamku, ale jakieś małe chyba, bo nie zauważyłam ;]) - T. Grodzkiego - przejazd kolejowy (i tu skręciłam nie w tą stronę co trzeba - trzeba było w krzaki, a ja główną pojechałam - ale nie ma to jak kobiecy zmysł czytania mapy, "nawróciłam się") - dalej na oślep przez błoto do Daszyńskiego - Niepodległości - Ponikwoda - Walecznych - Andersa (tu stwierdziłam, że coś mało tych km, żeby do domu wracać) - trasą rowerową wzdłuż Bystrzycy do Nadbystrzyckiej i z powrotem - Andersa - Smorawińskiego - dom. Wiatr (silny) raz w mordę, raz w dupę więc ogólnie nie było źle :D Jak wtoczyłam się do domu, to zaraz po tym jak zerknęłam na licznik, upadł mi na podłogę i się zresetował :/ A ja nie pamiętam obwodu koła :/ Centymetr krawiecki, którego użyłam do pomiaru, został w domu :/
Pomimo zmęczenia wyszłam choć trochę nogą ruszyć. Dla rozluźnienia ;) Pokręciłam się po Elizówce, błoto zaliczyłam, psy mnie pogoniły :D I, jak zwykle dzień się skończył, a mnie na oświetlenie nie stać ;]
Standard - kilku potrąconych pieszych, rozjechany pies, klnący kierowcy, muszki między zębami ;]
A tak na poważnie, to brak mi czasu na dłuższe wycieczki. Praca licencjacka woła, że powinna być już na ukończeniu, a tu połowę ledwie widać :( Pogoda dziś wymarzona do jazdy, wiatr znikomy.
Lublin - Krasienin i z powrotem. Pani w kiosku powiedziała, że z Krasienina do Kozłówki jest jeszcze 19 km, więc stwierdziłam, że lepiej wracać... ;) A "letko" wracać nie było, wiatr boczno-twarzowy chwilami zwiewał mnie w kierunku dziurawego pobocza ;) odkryłam dziś, że 1 przełożenie też służy do jazdy :D Tak w sumie, to dzisiaj wyjechałam sprawdzić moje bolące od dwóch dni biodro :/ Wynik testu: jadę - nie boli, idę - boli, jaki z tego wniosek? :D
Pomykam dla przyjemności po okolicy, a mój rower to Kross Raven Meadow - oponki na większy teren się nie nadają, ale dają radę na naszym polskim asfalcie, który czasem trudno zaliczyć do kategorii "szosa" ;)